środa, 11 marca 2015

Nowe posty #198

Without
대화 3
- "Niektórym ludziom pisane jest się spotkać. Niezależnie od tego, gdzie się znajdują czy dokąd się wybierają, któregoś dnia na siebie wpadną". -Anja odłożyła książkę i wyjrzała przez okno na północna cześć posiadłości. W oddali, na środku dużego angielskiego ogrodu, stała drewniana, nie za dużych rozmiarów altana. Dzięki ciepłym, wieczornym już promieniom zachodzącego słonica, które odbijały się od białych, malowanych desek, sama altana jakoby dawała wrażenie błyszczeć i rozświetlać ogród w około. 
Autor: Sora-Anja


 Rozdział 3
 – Siema, mistrzu! Robimy imprezę? – krzyknął Syriusz, gdy tylko zobaczył Jamesa w progu.
– Tak, ale małą. Tylko drużyna i kilka innych osób – odpowiedział, ściągając szatę przez głowę. – Widziałeś moją koszulkę?
– Jest gdzieś w okolicach twojego łóżka. Mała impreza znaczy, że musimy posprzątać dormitorium? – spytał, patrząc na Rogacza tak, jakby ten postradał zmysły.
– Cholera. O tym nie pomyślałem. – James podrapał się po głowie. – Znajdź Luńka. Jeśli nam pomoże, to zdążymy.
– Dobrze, panie kapitanie!  
Autorka: Neva


Golden mud
Rozdział pierwszy
Instytut Castlepond nie był miejscem dla zwykłych zjadaczy chleba. Pod swój dach przyjmował potomków tylko i wyłącznie wysoko urodzonych oraz zamożnych obywateli, wielu z nich zapisywano na długo przed narodzinami, ponieważ chętnych było mnóstwo. Jedynie garstka wybranych mogła dostąpić niewątpliwego zaszczytu otrzymania szansy na naukę w tej szkole.
W przeciwieństwie do innych renomowanych szkół w Wielkiej Brytanii, Instytut nie zapewniał stypendiów dla geniuszy z biednych rodzin, przez co na przestrzeni dziesięcioleci zarzucano dyrektorom dyskryminację. Ci jednak nie tylko nie przejmowali się oskarżeniami, ale również potwierdzali, że próg szkoły przekroczyć mogą jedynie najbogatsi Brytyjczycy, a reszta powinna zadowolić się podziwianiem Castlepond przez żelazną bramę.(...)
— A ty, co porabiałeś, Jeff? — William spojrzał na niego zaciekawiony, upijając wina.
Smith otarł usta bawełnianą serwetką.
— Uczyłem się — odparł ze śmiertelną powagą, a kiedy Quincey uniósł zdumiony brwi, dodał: — Wiem już, jak mówi się "o Boże" po hiszpańsku, francusku i holendersku.
Zaczęli się śmiać, zupełnie nie zwracając uwagi na nieco nieprzychylne spojrzenia siedzących przy stole uczennic, które jednak nie miały odwagi niczego powiedzieć. Wszak byli to Quincey i Smith, z nimi nie warto było wchodzić na wojenną ścieżkę. 
Autorka: Onyks

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz